Nie spodziewałem się, że tak szybko dosięgnie mnie target panic, ale stało się. Nerwowa sytuacja w pracy, kiepska pogoda, niskie ciśnienie, wysokie ceny masła i stało się. Na szczęście już wcześniej o tym czytałem i wiedziałem, że trzeba szybko zacząć działać, żeby problem się nie pogłębił.
Co to jest panika celu (target panic)?
Panika celu to nic innego jak stres przed oddaniem strzału do tarczy (celu). Jest to problem o podłożu psychologicznym, nie związany z brakiem siły fizycznej czy złą techniką strzelania. To po prostu psychiczna bariera w głowie wielu z nas. Dlaczego wielu z nas? Jeśli jeszcze nie miałeś tego problemu,a strzelasz nawet od kilku lat to nie znaczy że Cię nie dotyczy. Target panic może pojawić się w każdej chwili – zarówno na początku przygody z łucznictwem jak i po wielu latach uprawiania tego sportu. Nawet najbardziej doświadczeni zawodnicy z czołówki Pucharu Świata zmagają się z takimi problemami (oni są szczególnie narażeni na presję wygranej i nie ma się co dziwić).
Jak objawia się panika celu?
U każdego z nas może się to dziać na różne sposoby, ale najczęstsze z nich to:
- brak możliwości wejścia w cel / środek tarczy – np. celując w tarczę od dołu przy próbie podniesienia łuku w górę ręka się blokuje i masz wrażenie jakby ktoś przyspawał łuk do ziemi
- zbyt szybkie oddanie strzału do tarczy – naciągasz łuk, ustawiasz się w celu i od razu następuje strzał, bez ustabilizowania układu
- oddanie strzału przed wejściem w cel – jak tylko pin celownika pojawi się w obrębie tarczy następuje strzał
- blokada przed oddaniem strzału – potrafisz ustawić się w środku celu, ale nie jesteś w stanie odpalić spustu i tym samym możesz zacząć się szarpać z całym łukiem
U mnie objawiło się to tak, że jak tylko zbliżałem się do żółtka na tarczy – bach i strzał. Był nawet moment, że zatrzymywałem się na czerwonym polu i łuk nie drgnął nawet o milimetr w górę.
Jakie są skutki paniki celu?
A to akurat bardzo proste – brak wyników i kolejne nerwy, że nie wychodzi. Im szybciej się zorientujesz, że ostatnie słabsze wyniki i problemy z oddaniem strzału mogą być związane z narastającym target panic, tym lepiej.
Czy można sobie z tym poradzić?
Nie jest to choroba śmiertelna, ale przypadłość, którą można wyleczyć. Jednak tutaj wiele zależy od tego, jak dużo czasu możesz poświęcić na walkę z tym przeciwnikiem, bo czas akurat jest tutaj kluczowy. Niektórym wyjście z tego zajmie 3-4 tygodnie, innym – rok. Im większa presja tym trudniej z tego wyjść, dlatego trzeba do tego podejść chłodno, systematycznie i dokładnie. I mówię to ze swojego doświadczenia.
Jak wyleczyć panikę celu?
Nie ma jednej uniwersalnej metody dla każdego, każdy z nas jest inny. To trochę jak z techniką strzelania – są pewne podstawy i warto je znać, ale i tak wielu z nas strzela potem po swojemu.
Podobnie jest i tutaj – są pewne podstawowe reguły do których warto się zastosować, bo jeśli się nie sprawdzą – trzeba szukać innych dróg wyjścia z tego problemu.
Na pewno warto tutaj posłuchać co mają do powiedzenia Ci, którzy się z tym zmagali: John Dudley, Reo Wilde czy Levi Morgan – światowej klasy łuczniczy, każdy specjalizujący się w innej kategorii strzelania. Wszystkie filmy oczywiście są po angielsku.
John Dudley:
Reo Wilde:
Levi Morgan:
Jak ja sobie z tym poradziłem?
Oczywiście zanim cokolwiek zrobiłem obejrzałem te i kilka innych filmów jak sobie z tym poradzić oraz przeczytałem trochę artykułów w sieci. A potem zabrałem się do pracy nad samym sobą, głównie stosując się do porad Reo Wilde’a.
- Przez pierwsze dwa tygodnie na odległości 5m oddawałem strzały z zamkniętymi oczami. Naciągałem się, stabilizowałem cały układ i maksymalnie skupiałem się na momencie oddania strzału i technice. 4-5 razy w tygodniu po prawie 3h, po 6 strzał w serii.
- Przez kolejne dwa tygodnie na odległości 10m miałem powieszoną tarczę, naciągałem łuk, ustawiałem się w celu, trzymałem cały układ przez 4-5 sekund i odpuszczałem, składałem się. Idea była taka, żeby przyzwyczaić się do spokojnego celowania. Za każdym razem powtarzałem cały cykl – ściągałem strzałem, nakładałem od nowa – tak, żeby nie stracić przyzwyczajeń.
- Przez następne dni zwiększałem odległość od 15 do 25 metrów na których wieszałem tarcze. Tutaj chodziło i to, żeby żółty punkt był coraz mniejszy. Naciągałem się, odpuszczałem, ale każdą ostatnią strzałę z 6 naciągniętych strzelałem do tarczy.
- Kolejne dni to było strzelanie do halowych tarcz na tych odległościach pełnymi seriami, po 6 strzał.
- Po ponad miesiącu czasu wróciłem na odległość 50m, ale pierwsze 3 treningi to było naciąganie i odpuszczanie, bo czułem w głowie, że pojawiło znajome uczucie. Zwiększona odległość to trochę inny układ ręki i ciała. Jednak podszedłem do tego na spokojnie, chłodno i jeśli miałem ciężki dzień to odpuszczałem trening.
Pamiętajcie: nic na siłę! To nie jest choroba, którą wyleczy Rutinoscorbin albo bańki na plecach. To problem w głowie, który nie leczony może naprawdę namieszać na długie miesiące czy lata. Trzeba do walki zdecydowanie, ale nie wolno przesadzić – dobrze wiemy, że mocna głowa i spokój to połowa sukcesu w naszym sporcie.
Na koniec przytoczę bardzo fajny cytat, który zamieściło ostatnio CBE na swoim profilu – myśl, którą powinien kierować się każdy z nas:
Practice doesn’t make perfect, perfect practice makes perfect.